Quantcast
Channel: Obserwatorium Rodzinne » Wanda Mokrzycka
Viewing all 16 articles
Browse latest View live

Życiowa waluta

$
0
0

mokrzyckaOd miesiąca jest z nami najmłodsza, a jakby była od zawsze…
Przywitana z wielką czułością rodzeństwa, które zainteresowane wielce okołoporodowymi tematami pyta o życie. Snuję zatem rozmyślania o tym darze (warto odpowiedzieć potomstwu jakoś w miarę mądrze). A refleksje rozlewają się w różne strony, wypełniając każdą szczelinę między karmieniem noworodka i karmieniem reszty rodziny; odprowadzaniem do szkoły, przewijaniem, zabawą ze starszymi dziećmi, zapisami do szkół i innymi urzędowymi sprawami, odbieraniem dzieci z zajęć dodatkowych, obcinaniem 120 paznokci u 24 kończyn jednego wieczora… Powódź myśli zalewa mnie na zakupach, w czasie gotowania, sprzątania, przyjmowania gości… A wieczorem, kiedy już położymy dzieci spać, czuję wielkie zmęczenie i nie widzę żadnego efektu wykonanej dzisiaj pracy…

Rejestruję się do kolejnych lekarzy, by obejrzeli zmęczone nogi, pomogli nie psuć się zębom, sprawdzili, czy aby wzrok się nie pogorszył i wyniki badań nie niepokoją. Ale to niewiele. Jedna z moich przyjaciółek leży i leżeć będzie jeszcze cztery miesiące, w oczekiwaniu na maleństwo. A radość i obawę o życie dzieli ze starszymi dziećmi, które w obliczu tej walki z czasem, nagle jakoś dojrzały i śpieszą z pomocą. W trosce o życie maluszka (i swoje!) towarzyszy jej mąż, który niepostrzeżenie wycofuje się z dotychczasowych (satysfakcjonujących go) zajęć, na rzecz prowadzenia domu…
Inni znajomi z miłością przyjęli (piątego) potomka, niemal w przededniu zaślubin najstarszego dziecka. Nie śmiem ich pytać, z jaką reakcją społeczeństwa się spotkali i jak wielkie piętno owo spotkanie odcisnęło na ich dojrzałym rodzicielstwie.

Ból fizyczny i duchowy, niepewność i walka o życie maleństwa, brak możliwości rozwoju (czas ciąży i pierwsze miesiące (czy lata) dziecka, jest zawodowo „martwy”), rezygnacja z dotychczasowych wygód, przyzwyczajeń itp… Całkowita zmiana jakości życia.

Za życie płaci się życiem. To jedyna waluta.
Przemijam, ale to moje powolne umieranie jest piękne u boku Męża, z którym dane nam było począć sześć nowych istnień. I pewnego dnia pozostanie po nas, ten skarb sześciokrotnego życia.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką pięciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką,
z zamiłowania fotografką.


Wolność kocham (nie) rozumiem!

$
0
0

Do matki sześciorga dzieci, pałętających się po peronie czwartym, w oczekiwaniu na opóźniony pociąg, podchodzi elegancka, starsza pani. Ciągnie za sobą niewielką walizeczkę, z której po kilku chwilach spotkania, wyciąga dwukilogramową paczuszkę. [Zbliżenie] Foliowe opakowanie – wygląda jak kokaina. W tym momencie na peron wjeżdża spóźniony skład i obdarowana rodzina niespiesznie wsiada do pociągu.

Nie, to nie scena z filmu. To kadr z dworcowej kamery.
Zainteresowana dużą rodziną kobieta podeszła, by z nami porozmawiać i podzielić się tym, co miała najlepszego i wiozła do siostry – chałwą. Brak oryginalnego opakowania wzbudził wątpliwości jedynie na chwilę. Rozwiał je fakt z (opowiedzianego pokrótce) życia emerytki, pracowała w fabryce słodyczy. Chałwa wyśmienita!

Drobny gest, czułe słowo, szczypta nadziei, spotkanie, czy wierna obecność drugiego człowieka w naszym życiu- bezcenne! Cieszę się, że troska o bliźniego, mimo upływu czasu, nie zaciera się i wraz z mężem staramy się dbać o to, by przekazać ją naszym dzieciom.

Póki co, możemy liczyć na troskę rodziny, przyjaciół, osób przygodnych. To wiele. Nie możemy jednak oczekiwać jej od Państwa…

Dwa miesiące temu zlikwidowano kiosk, w którym od niemal trzydziestu lat witał nas ten sam uśmiech. Powód? Wysoki czynsz, opłaty ZUS… Kioskarka będzie teraz rozdawać uśmiechy Anglikom. Podobnie jak wielu osiedlowych sklepikarzy, pokonanych przez marże nieopodatkowanych kolosów.

Niewiele osób dostrzega, że w ten sposób, ubezwłasnowolniamy samych siebie. Zakupy pod jednym dachem? Fajny slogan! Najpierw muszę tam dojechać autem i w rezultacie stracić więcej pieniędzy i czasu, niż gdybym sprawunków dokonała pod oknem. Ponadto, wyboru nie mam. Kupuję jak w PRL-u: gdy coś rzucą, bo jest na to sezon. A wszystko na jedną, chińską modłę. To z punktu widzenia klienta. Sprawa (nisko opłacanych i przymuszanych do pracy w niedzielę) pracowników i podatków ściąganych od nas, to inna strona medalu.

Za chwilę będę myśleć o potrzebach szkolnych dzieci. Po raz kolejny, kupię te same podręczniki. Tak! Identyczne podręczniki kupuję już trzeci rok, bowiem wydawca nie ogranicza się do zeszytu ćwiczeń i do książki drukuje wkładkę z naklejkami. Nie wiem, czy wyklejanie będzie miało zbawienny, edukacyjny wpływ na moje dziecko, z pewnością jednak nie kupię mu już książki przygodowej, albo… historycznej. Zabraknie funduszy. Tym sposobem, wydawcy podręczników mają stały dochód, kosztem… rozwoju intelektualnego.

Wiem! Mogę liczyć na dofinansowanie książek! I znów pomyłka. W prawdzie grupa rządzących sporo o tym prawi, ale by zdobyć zwrot kosztów podręczników, muszę pojeździć trochę po urzędach i pozbierać potrzebne im dokumenty obrazujące nasze dochody. Zadanie na tydzień i… sporo biletów komunikacji miejskiej (benzyny). Wszystko po to, by dowiedzieć się, że jest pewien precedens… i dostaniemy niepełny zwrot, za część podręczników (które w domu są, tyle, że już powyklejane), dla połowy dzieci. No cóż, po urzędach musiałam wozić wszystkie, bo przecież dziadkowie pracują, a przedszkola nie ma…

To taka kropla w morzu żalu, uroniona pod wpływem przyjazdu z wakacji, kiedy za te same zakupy zapłaciliśmy sporo więcej, niż przed wyjazdem…

W tym wypadku, jedynym pocieszeniem jest wspomnienie o wrażliwości i trosce przygodnych ludzi. To także wyzwanie, by, mimo wszystko, uczyć nasze dzieci uczciwości. To jedyna droga do prawdziwej wolności.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką,
z zamiłowania fotografką.

Potrzeba matką wynalazku?

$
0
0

Na plac zabaw podjeżdżają autem po brzegi wypełnionym różnego gabarytu zabawkami. Ciężko się z tym zabrać, dlatego każdy dostaje coś do ręki i taszczy do piaskownicy. Właściwie nikt, prócz obcych dzieci, nie zainteresuje się tymi zabawkami. Ich właściciel skupiony jest raczej na doświadczaniu miejsca i ludzi, tworzących swoistą, „placykową społeczność”.

Umawiamy się na niedzielny piknik. Okazuje się jednak, że to nie taka łatwa sprawa. Trzeba (!) mieć koszyk piknikowy, specjalną matę, do której nie przyczepia się trawa, i która izoluje od wilgotnego podłoża, odpowiednie kremy, badmintona, piłki, kapelusze, nowy strój kąpielowy, bo w tym roku inny fason modny, dmuchane wodne zabawki, coś przeciw komarom, coś na ukąszenia oraz cały (idealnie skomponowany) „wkład” do koszyka, włącznie z odpowiednio schłodzonym (przechowywanym w termicznym gadżecie) winem… Organizacja trwała dłużej, niż wypoczynek.

W przedziale pociągu rodzina: tato, który wirtualnie „- Sadzi marchewki i rozdaje prezenty”, narzekając, że bez myszki trudniej, mama, która podpowiada mu jak wejść na wyższy poziom, pisząc smsy i słuchając radia, ośmioletnia córka, która „- Już wie co na tablecie będzie robić”.
„-Hola, hola! Tableta kupimy ci tylko wówczas, jak będziesz grzeczna u babci! Dopóki nie wyjedziemy. Bo inaczej nie będziemy cię tam mogli zostawić!”- strofuje mama.
W pewnym momencie dziewczynka dowiaduje się, że ojciec planuje zabrać laptopa z powrotem do domu. Lament, manipulacje i groźby, w końcu szał…
„- Co ja będę robić u babci! Ona ma tylko Disney Channel!”.

Jakże często uzależniam się od rzeczy. Wydaje się mi, że bez nich nie osiągnę szczęścia, statusu społecznego, do którego aspiruję…  I trudno mi zauważyć, że owe rzeczy zaczynają mną rządzić. Staję się niewolnicą posiadania. A zasoby (wiecznie niezaspokojone, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia) sterują moimi emocjami, samopoczuciem, życiową postawą i wyborami. W końcu, zabijają wyobraźnię. Pomagają mi w tym reklamy, promocje w marketach, wyższe wynagrodzenie…
Dziś wynalazek kreuje potrzeby. Koszt: utrata relacji z ludźmi, czasu. Zniewolenie.

Bilet łączony dla dolnośląskich rodzin

$
0
0

1181526_dad_and_the_childrenDo pierwszego w Polsce porozumienia między miastami w ramach Karty Dużej Rodziny doszło w czerwcu br. między Trzebnicą i Wrocławiem. Dzięki współpracy wrocławskiego ZOO i trzebnickiego Parku Wodnego ZDRÓJ oferta dla rodzin znacznie powiększyła się. W ramach łączonego biletu trzebnickie i wrocławskie rodziny od 1 lipca br. mogą skorzystać z całodziennej wizyty w ogrodzie zoologicznym i 2 godzin w aquaparku. Z pomysłu cieszy się jego współtwórczyni Pani Wanda Mokrzycka, autorka felietonów z serii „Matka w sieci” na portalu ObserwatoriumRodzinne.pl i przede wszystkim matka sześciorga dzieci, która podkreśla, że projekt to duża pomoc dla jej rodziny.

Więcej informacji o przedsięwzięciu znajduje się tutaj.

Historia prawdziwa o działaniach na rzecz rodziny

$
0
0

W jednej z wielu polskich rodzin na świat przychodzi trzecie dziecko. Bardzo oczekiwane. Gdy kilkumiesięczny urlop macierzyński dobiega końca, matczyne serce nie wyobraża sobie, że zostawi maleństwo, by wrócić na etat. Zapada decyzja o (dla pracownicy ryzykownym) urlopie wychowawczym. Jednocześnie okazuje się, że rodzinie wielodzietnej przysługuje zasiłek rodzinny, nie przekraczają (niezwykle niskiego) progu dochodów na osobę.

Czas płynie, maluch rośnie, a mamie złożono propozycję pracy na zlecenie: raz w tygodniu poprowadzi dwugodzinny kurs języka obcego. Oferta godna uwagi filologa, bo kto nie ćwiczy- zapomina. Ponadto, każda pełnoetatowa mama z radością wyjdzie na 2 godziny z domu, by móc zatęsknić za swoim trzpiotem (i jego rodzeństwem).

Umowa z fundacją zostaje podpisana, podatek, od symbolicznego wręcz, wynagrodzenia odprowadzony, a każde wyjście mamy z domu starannie przygotowane. Przez te dwie godziny domem i domownikami zarządza babcia.

W międzyczasie, mąż pani filolog zmienia stanowisko pracy. Idą za tym: wyższa wypłata i przekroczenie progu upoważniającego do pobierania świadczeń, wyznaczonego przez MOPS. Fakt ów zostaje uczciwie zgłoszony Opiece Społecznej (rzadka to praktyka – w społeczeństwie da się zauważyć tendencję do ukrywania dochodów. Przykład idzie z góry…). Zasiłek rodzinny i wychowawczy zostaje wstrzymany.

Kilka miesięcy później do rodziny przychodzi wezwanie. W wyznaczonym miejscu i czasie stawia się strwożona kobieta, by usłyszeć, że „Państwo Polskie udziela jej urlopu wychowawczego, a ona zostawia małoletniego bez opieki i pracuje!”. Ciekawe wnioski urzędnika-detektywa…

Wszelkie tłumaczenia, że dziecko jest z babcią… że na chwilę… że uczciwie… dla odskoczni i kontaktu z językiem… że przecież wychowawczego zasiłku nie pobiera… niewiele zmieniają. Spotkanie kończy się spisaniem odpowiedniego oświadczenia, pod groźbą kary (w razie niezgodności z rzeczywistością).

Procedura (nie wiadomo dlaczego) została kilkakrotnie powtórzona.
Już wiem, po co nam tylu urzędników. Nie mogę jednak pojąć ukierunkowania i strategii ich pracy…

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

O bezużytecznej matce „niepracującej”

$
0
0

Trzecia w nocy: antybiotyk. Piąta: karmienie. Szósta trzydzieści: moje pierwsze budzenie. Pięciominutowe „drzemki” będą ze trzy. Za to, gdy wstanę, wydarzenia przyspieszą na intensywności i w czasie. Mycie, ubieranie… dobieranie, przyrządzanie, spożywanie, pakowanie.

Z Opiekunką trzech niewiast mijamy się w drzwiach. Wrócę jeszcze ze dwa razy, bo nieopodal domu but utopi się w kałuży i dinozaur został na biurku. A to nowy! A następny „dzień zabawek” dopiero za tydzień!

Docieramy do szkoły tuż przed dzwonkiem. Uff! Jeszcze coś podpiszę, opłacę wyjście do muzeum i wracam. Nieco spokojniej, ale nie bezczynnie. Planuję dzień. Zakupy, zdjęcia do legitymacji, zaległe sprawy w urzędach, lekarz, odwiedziny, odrabianie lekcji, wymiana ciuchów na zimowe, telefony, zajęcia dodatkowe…

Docieram do domu w połowie rozmyślań, z automatycznie zebranym mleczem dla gryzoni. Opiekunka czasem coś opowie, częściej biegnie do swoich spraw.

Czas zabawy i czytania. Niezbyt długi, bo kolejne sprawy naglą, bo ktoś puka, dzwoni, prosi o pomoc… i to odwieczne: sprzątanie, pranie, wieszanie…

Wychodząc po dzieci do szkoły, mam już obiad, wiem co kupić i niejednokrotnie wiozę jakieś dokumenty, by przy okazji… albo worek ubranek, by się podzielić…

Maszerujemy mokrym parkiem. Ja w sandałach, bo w ostatniej chwili okazuje się, że w kaloszu zaaranżowano mieszkanie „rodziny” ślimaków; córka w wózku, córka na wózku i córka z wytłaczanką „Ale jaja”. No co? Trzyletni ciułacz rodzinny i chomik nieprzyzwoity, kasztany postanowił zbierać! W poszerzonym składzie wracamy ze szkoły i życie jeszcze przyspiesza! A skoro dzieci dużo, to i sporo próśb, roszczeń, poglądów, zadań, potrzeb. A na wszystko trzeba znaleźć radę.

No i wieczór! Najważniejszy dla mnie czas, bo przeznaczony dla Męża. Ciężko kończyć rozmowy z ukochanym! Ale tej nocy obydwoje jeszcze wstaniemy kilka razy. Podać antybiotyk, utulić lęki, czy nakarmić oseska…

I kocham tę moją pracę, to życie. Ze wszystkich sił przykładam się do niego, choć wydarzenia, w których biorę udział są, na miarę moich potrzeb czy aspiracji, maleńkie.

I nie rozumiem przykrych komentarzy pod naszym wielodzietnym adresem…

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Reaktywacja

$
0
0

Sezon urodzinowy w pełni! Otwarty z nadejściem roku szkolnego, „nadrobił” już wakacyjne straty (no bo dziecko poszkodowane jest, jak się w lecie urodziło… to niech zaprosi znajomych we wrześniu) i… trwa. Trwać będzie do końca czerwca przynajmniej.

Właściwie nie ma tygodnia bez imprezy urodzinowej. Niejednokrotnie trzeba wybrać, do kogo pójść…
A świętowanie polega dziś na wyjściu na „kryty” plac zabaw, tudzież wynajęciu sali przedszkolnej wraz z animatorem, który poprowadzi zabawy i zaintonuje „sto lat”…

Podsumowując, rola rodzica ogranicza się w tym wypadku do opłacenia wszelkich rachunków: za wynajem sali/ boksu, w którym pośpiesznie zjada się w kupionych talerzykach, kupionymi widelczykami zamówiony i wcześniej opłacony tort. Na stole królują chipsy, żelki, ciastka i cukierki oraz słodkie soki w podpisanych kartonowych kubeczkach. „Zastawa” współgra z papierowym obrusem… Do listy wydatków doliczmy jeszcze balony, rurki, maski, konfetti, gwizdki, kapelusze, girlandy, lampiony i serpentyny.

Sporo tortu ląduje w kuble, zapas żelków w kieszeni- każde dziecko niecierpliwi się na myśl o możliwości zanurkowania w basenie z kulkami, skokach w dmuchanym królestwie albo błądzenia po sznurkowym labiryncie. Po dwóch godzinach pojawiają się pierwsi rodzice, by odebrać swoją pociechę. W aucie okazuje się, że jubilat prezentów obejrzeć nie zdążył, bo ledwo wybrzmiało „sto lat”, a już dzieci rozpierzchły się po sali zabaw – każde w swoją stronę, albo, co gorsza, że upominek okazał się być powtórzony (dziś rzadko udaje się podarować coś wyjątkowego, bo dzieci wszystko mają…)

Skoro już piszę o finansach, to wspomnę tylko, że prezent to wydatek rzędu trzydziestu i więcej złotych. Imprez kilka, dzieci kilkoro… ładna sumka miesięcznie!

Ale nie to mi sen z powiek spędza. Martwi mnie rola jubilata. Urodziny stają się bowiem (kolejnym) powodem do zabawy i WŁASNEJ przyjemności. Nieważna w takim wypadku jest osoba, która świętuje – nikt jej nie słucha, nie interesuje się nią. Nie ma przecież czasu ani miejsca na rozmowę, skoro zegar tyka a plac zabaw nęci. A sponsorem takich postaw (już abstrahując od materii) są… znowu rodzice. To my proponujemy, bądź zgadzamy się na obchodzenie urodzin w tych miejscach, pozbawiając swego potomka możliwości wspólnej (!) zabawy, ciekawej rozmowy z rówieśnikami. To my, wrzucając do boksu jednorazowe… wszystko, przekazujemy dziecku, że istotna jest wygoda i praktyczne podejście do sytuacji, a nasz wysiłek dla nich, ogranicza się do kilku telefonów  i zasobnego portfela.

Brakuje wspólnego planowania: kto jest dla mnie ważny – kogo zaproszę (w domu warunki ograniczone); wspólnego robienia zaproszeń (to możliwe, gdy dokonamy wyboru i nie zapraszamy całej klasy); wspólnego sprzątania przed przyjęciem, ani zdobienia tortu. A przecież byłaby to doskonała okazja, by opowiedzieć (po raz kolejny) o tym, jak bardzo czekaliśmy na narodzenie dziecka i ile radości wniosła jego osoba w nasze życie.

Stworzylibyśmy sobie możliwość, by bliżej poznać koleżanki i kolegów jubilata oraz ich rodziców; by zbudować relację. W końcu, byłaby to szansa dla naszego dziecka, które znajduje się w niecodziennej pozycji osoby najważniejszej (z jego powodu zebrali się wszyscy), by umocnić jego poczucie własnej wartości.

Cóż świata nie zmienię, ale przychylę się do propozycji Męża, by w tym sezonie urodzinowym nasze dzieci obdarowywały jubilatów prezentami zrobionymi własnoręcznie. Może laurka, korale czy szmaciana pacynka nie będzie prezentowym szczytem marzeń, za to będzie oryginalnym okazaniem szacunku i przyjaźni dla świętującego. A nasi rękodzielnicy przekonają się, że to, co robią ma wartość.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

(nie) Zrozumiał!

$
0
0

Dwulatka bardzo się usamodzielniła ostatnimi czasy. To, co w małej głowinie już dawno było poukładane, nagle, bezbłędnie i ku zaskoczeniu innych, zaczyna ubierać w słowa. Potrafi się sama ubrać, a z okazji drugich urodzin postanowiła nie korzystać więcej z pieluch. Siada zatem na „dorosłej” ubikacji, załatwia wszystko i za każdym razem jak należy – „SIAMA!”.

Dwulatka lubi zostać sobie w łazience dłużej i „siama” umyć włosy (czytaj: wylać cały szampon na głowę, by potem wycierać go ręcznikiem brata). „Siama” dba o higienę jamy ustnej, jak również o szufladkę na proszek w pralce (jedno i drugie czyści sporą ilością pasty do zębów). I zadziwiona jest szczerze, gdy ktoś pyta: co robisz?

Zaangażowana wielce w rodzinne rozmowy potrafi elokwentnie odpowiadać i umiejętnie stawiać pytania. A w razie telefonu od przyjaciółki, da matce swobodnie poplotkować i podejmie się w zastępstwie prac, które z pewnością, gdyby nie pogaduchy, poszłyby naprzód… W ten sposób, po „odłożeniu słuchawki”, mama zastanie nowy ład na półkach z książkami, włączoną zmywarkę do naczyń i pralkę (piorącą drugi raz to samo), a także mokrą plamę na obrusie, stłuczoną szklankę (której dźwięk przyspieszył koniec koleżeńskiego trajkotania) – widocznie czuła, że pusty przebieg zmywarki nie będzie mile widziany…

Dumny z inteligencji i dokonań swej pociechy rodzic, zaczyna w takiej sytuacji traktować ją zupełnie poważnie. Taki „równy gość”. Zresztą, to podejście (świadomie nie piszę „wychowanie”) jest teraz szalenie modne. Zatem bierze się takiego zdolnego do porozumiewania lecz, jakby nie patrzeć, niedoświadczonego dwulatka, słucha „jego zdania”, daje wybór (bynajmniej niedotyczący smaku lodów), czy, cytuję: „racjonalnie tłumaczy” (czytaj: na wysokim poziomie abstrakcji) złe zachowanie. W ten sposób rodzic dumny z dziecka, jeszcze bardziej dumny jest z siebie i metod „wychowawczych”, które (rzekomo) nauczą potomka decydować o własnym życiu, kształtować oraz wyrażać własne opinie itp.

A ja się dziwię. Bo w takim wypadku, to raczej dziecko wychowuje rodziców, którzy, w swoim zachwycie dla malucha, dokonują rzeczy niejednokrotnie irracjonalnych. Nie wspominając już o ciężarze decyzji, nakładanym na dwulatka…

Parafrazując Poetę, chciałoby się napisać: „Kochani… rodzice! Zrozumcie!”


Co nam wolno w wolnym kraju?

$
0
0

Od kilku lat staramy się o miejsce w przedszkolu dla kolejnych naszych dzieci. Bez skutku. Tymczasem mamy kolejną „zerówkowiczkę”. Swój obowiązek wypełnia w szkole podstawowej. I gdyby nie ustawa o szkolnictwie, pewnie bawiłaby się jeszcze beztrosko od rana do wieczora. Ale time over. Zdecydowali o tym politycy (bo Polacy chcieli Ratować Maluchy).

Ostatnio politycy zdecydowali także o tym, że nasze dzieci nie mogą uczyć się w szkole języka angielskiego, ani uczestniczyć w innych płatnych zajęciach. A wszystko w imię równości! („równości” raczej) I w imię wypełniania obietnic przedwyborczych.

Zatem, po zajęciach zerówki, do klasy nie wpadnie już energiczna i uśmiechnięta pani od angielskiego. Nie zaśpiewa z dziećmi radosnej, obcojęzycznej piosenki, bo jej zajęcia są (nieco) droższe niż złotówka za lekcję. A skoro tak, to nie każdego na nie stać. Wniosek jest (według polityków) prosty (tylko czy słuszny?): nie może każdy, to nie będzie nikt! I tu „spełnia się” obietnica o tanich przedszkolach. Bajecznie proste!

W rezultacie jest tak, że gmina nie finansuje zajęć dodatkowych w przedszkolach (ani w zerówkach w szkołach), bo cięcia w budżecie (na który łożymy). W imię „równych szans” nie można opłacić przedszkolakowi takich atrakcji. Co zatem można? Zawieźć dziecko na angielski, rytmikę czy szachy po godzinie 16:00. I z pewnością gros osób z tego „zezwolenia” skorzysta, bo wiadomo, że im wcześniej rozwiniemy talenty…

W naszym suwerennym kraju „Rok Rodziny”. Cokolwiek to znaczy dla polityków, ja obserwuję rozluźnianie więzi rodzinnych. Jakże inaczej można nazwać to, co ma miejsce? Dzieci posyła się do żłobków i przedszkoli, bo rodzina musi płacić horrendalne raty kredytu – trzeba gdzieś mieszkać. Maluchy nie mają zajęć dodatkowych w placówce (choć tajemnicą poliszynela jest, że w niektórych przedszkolach zajęcia odbywają się, tyle że pod inną nazwą, a umowę ze szkołą językową podpisuje rada rodziców – bez komentarza), więc ambitni rodzice wiozą je potem do centrum kultury, sportu itp. Ostatecznie wracamy do domu wieczorem, by umyć się, zjeść i położyć dziecię spać, bo rano trzeba wstać…
To kiedy jest czas na wspólną rozmowę, grę, czytanie czy spacer? Taki czas bez pośpiechu i poganiania? Kiedy mamy wysłuchać naszych dzieci i wspólnie zaradzić ich problemom? Kiedy  razem posprzątamy mieszkanie? Na to, po prostu,  nie mamy czasu.

Przedszkolak nie powie nam, że brakuje mu bliskości rodzica. Zwyczajnie tego nie wie – nie zna innego życia niż to, które mu niejako narzuciliśmy. Ale starszy, refleksyjny uczeń odczuje, że nie tak powinno być. Porówna z domami kolegów, u których bywa, i zdziwi się, że u niektórych jest obiad. Wspólny i nieugotowany przez babcię…

Życzę Państwu i sobie dobrych decyzji życiowych i wyborczych. Niesłuszną jest postawa obojętności politycznej.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Pomoc(owe)ne granice

$
0
0

Każdego „pracującego” ranka przechodzimy przez park. Właściwie nie mijamy nikogo, prócz wiewiórki i stada gawronów, które piętnują zwinnego gryzonia. Polują na jej orzecha.
Biegaczy, spacerowiczów o kijkach, psich amatorów spotkam dopiero wracając ze szkoły.

Ale dziś w parku wielkie poruszenie. Z mgieł wyłania się niewiasta. W eleganckiej garsonce i szpilkach skąpanych w rosie! A po przeciwnej stronie ścieżki druga!
Wołam córki, które po drodze zbierają szyszki i razem mijamy zaparkowane auta. W obydwu czekają dzieci unieruchomione w fotelikach.

W szkole trwa kolejny konkurs dla drugoklasistów. Ponumerowane prace, eksponowane tuż przy wejściu, można podziwiać i oddać głos na najpiękniejszą. Obrazki w „technice dowolnej” przykuwają uwagę starannym wykonaniem i wiernością stylu. Tylko kilka odstaje od reszty. Nowatorskie, niczym nieskrępowane pomieszanie technik, kolorów, materiałów… W rogu coś się odkleja…

Po lekcjach pytam dzieci o wydarzenia z dnia. Droga do domu upływa nam na dzieleniu się informacjami, emocjami, planowaniem popołudnia. Okazuje się, że dziś syn poznawał drzewa iglaste – potrzebne mu były szyszki. Już wiem, dlaczego machał dzieciom w autach… Drugoklasistka opowiada o wyklejance, która wygrała w konkursie. Trochę z goryczą i rozczarowaniem, że jej praca nie została zauważona. A ja jej współczuję, bo dobrze wiem kto jest autorką wyróżnionej pracy i pod jakim „pseudonimem” wystartowała…

Chwalę zatem syna za sumienność i umiejętność przygotowywania się do zajęć. Jestem dumna z córki, że podjęła się trudu wykonania pracy na konkurs, poświęciła swój czas i zrezygnowała z oglądania bajki. Cieszę się, że ma odwagę zmierzyć się z innymi i realizuje własne pomysły. Rozmawiamy o tym, że nie zawsze można wygrać, a z przegranej płynie jakaś nauka…

I zastanawiam się tylko w duchu skąd w rodzicach tyle werwy do pracy ZA dziecko. I do czego to (do)prowadzi…

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Służba

$
0
0

Nuda. Nie mogę na nią narzekać, z pewnością jednak (nad)używam jej potęgi i natręctwa. Silnie rozpowszechniona, staje się doskonałą wymówką i zwalnia z pracy nad sobą. A wszystko w imię (źle pojętego) wsłuchiwania się w siebie, poszukiwania swojej drogi, samorozwoju itp.

Niewiele mi było potrzeba. Wystarczyło, że przestałam dziwić się i zachwycać tym co wokół mnie,  czyli nadałam statut „codzienność” pewnym zadaniom, a już chwilę później, ze słowem „nuda” na ustach popadłam w swego rodzaju „życiowy paraliż”.
Publikacja tego felietonu jest jednym z wielu elementów podjętej przeze mnie wewnętrznej walki o powrót do działania – służby innym.

Dwoje dzieci już wyszło, trzecie potrzebuje jeszcze pomocy. Wychodzimy zatem chwilę później, by zastać ogrodowych pomocników w wielkim lamencie. Jeden płacze z bólu, drugi z poczucia winy…
W drodze do szkoły ból duszy rośnie wraz z opuchlizną palca i staje się jasne, że jeden z ogrodników nie pozostanie w szkole.
Przed wyprawą do szpitala odwiedzimy krótko szkolną pielęgniarkę, która z największym zaangażowaniem unieruchomi palec i szepnie poufale, żebym szyny pilnowała i nie dała jej sobie odebrać… ok.

W prawdzie za płotem mamy szpital, ale tu NFZ nie zapłaci za pomoc obolałej nieletniej. Pakuję zatem pozostałe dziewczynki, by odnaleźć miejsce, w którym opłaca się pomagać dzieciom. Dzieli nas odległość dwóch środków lokomocji, czyli jednej przesiadki (kto podróżuje z wózkiem, zna ten przelicznik tras).

Póki jedziemy niskopodłogowym autobusem jest dobrze (choć wiem, że dla wielu rodziców i taka przejażdżka jest wyczynem). Problem zaczyna się, gdy zmieniamy pojazd. Prośba o pomoc we wniesieniu wózka z niemowlakiem o trzy stopnie wyżej zostaje niedosłyszana… Próbuję dalej, mniej do tłumu- bardziej osobowo i nic. Mężczyźni nie reagują. Wózek wtargałam z panią po czterdziestce. Tylko dzięki niej, pozostałe córki, które dopingowały mnie z wnętrza tramwaju, nie pojechały w pierwszą samodzielną podróż po mieście… Wysiąść pomaga inna pani.

W szpitalu przygoda zyskuje nowych kilka wątków. Ograniczę się do opisu jednego, w którym okaże się jak wielkie dobro nas spotkało i jak porządne jest wyposażenie szkoły!
Otóż, w obliczu wielce zdumionego pana doktora, który z namaszczeniem przyglądał się opatrunkowi córy, zrozumiałam, że szkolna pielęgniarka miała rację. Szyna to towar deficytowy, którego jak oka w głowie należy pilnować! Chirurg dwa razy, przed i po RTG, nie mógł nadziwić się, że są jeszcze miejsca, w których można porządnie, nie tnąc kosztów, unieruchomić kości. Na jego: „Patrz! Oni mają szyny! U nas od kilku lat nie widziałem…”, pielęgniarka trzeźwo zauważyła, że u nich za to „jeszcze jest personel. I to fajny”. Na co obydwoje się zgodziliśmy.
Nie mniej, czułam się jak bohaterka kultowego „Misia”.

Wsiadamy z powrotem do wysokiego tramwaju i… wraca problem. Potężny węzeł komunikacyjny pełen studentów politechniki, czysto ludzko jest pusty. Puste są zatem godziny na siłowni i na obleganej „ściance”, skoro nikomu nie służą…
I ośmielę się zapytać czy nie jest to skutek wychowania? Kiedy to na jedno dziecko w rodzinie przypada dwoje rodziców, czworo „dziadków” i cały świat kręci się wokół niego? Jemu służą. A on, całe życie, nudząc się, ćwiczył pozyskiwanie i dziś u progu dorosłości, potrafi doskonale wymigać się od wszelkiego obowiązku, odpowiedzialności i zadbać o siebie (ku uciesze dumnych rodziców).

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Sumienna praca (bez) sumienia

$
0
0

Spokojnym krokiem, w płaszczu i kapeluszu, zbliża się, do przeszklonych drzwi, w przeszklonej ścianie nowoczesnego budynku, o atrakcyjnej lokalizacji, człowiek. Mężczyzna, z każdym krokiem, jest „analizowany” przez pracowników salonu. Czasem z premedytacją (i nadzieją na premię), albo zupełnie nieświadomie (szkolenia robią swoje). Ze spotkania wychodzi zadowolony. Z podpisaną „bardzo atrakcyjną” umową na internet, darmowymi minutami, które z nawiązką opłaci w abonamencie i telefonem za złotówkę. Właściwie chciał tylko poznać nowe oferty, by wybrać jedną i przedłużyć wygasającą umowę internetową. Pani konsultantka była jednak taka miła, życzliwa! Zależało jej na dobru klienta, skoro poświęciła mu tyle czasu! Cierpliwie tłumaczyła niejasności, przeliczała oferty, pytała o preferencje, o rodzinę i jej potrzeby… To dopiero profesjonalna obsługa! I oszczędność czasu, bo upiekł dwie pieczenie…

W domu okaże się, że internet jest o kilka złotych tańszy, ale i o kilka MB wolniejszy (pani stwierdziła, że w „sam raz” dla emeryckiej rodziny). A potrzeby telefoniczne nie aż tak wielkie, by wykorzystać w pełni ofertę. I ten telefon… Mężczyzna i tak pozostanie przy swoim aparacie, bo potrafi się nim posługiwać (nowy nabytek chciał podarować wnukowi, ten go wyśmiał, bo to model sprzed dwóch lat…)
Faktycznie, miła pani konsultantka, zweryfikowała kwestionariusz dotyczący klienta (moc informacji zapisanych na przyszłość dla operatora); wyczyściła magazyn ze starych aparatów telefonicznych (premia); przy okazji sprzedaży (przestarzałej w parametrach) usługi internetowej, wyrwała z macek konkurencji klienta, oferując mu nowe bonusy za utrzymanie numeru u operatora (premia). Bilans: pozyskany na kolejne dwa lata, zadowolony klient, zadowolony szef salonu (założony na ten miesiąc plan sprzedaży zostanie zrealizowany), premia.

Mężczyzna wraca do salonu, by zrezygnować z umowy. Podpisał ją nie znając ofert konkurencji. Poczuł się oszukany… Ale nie ma takiej opcji. Właściwie jest, tylko że z anulowaniem umowy należy wnieść opłatę w wysokości dwóch i pół tysiąca złotych… Zgodnie z prawem konsumenta można zareklamować kupioną usługę. Rezultat: od półtora miesiąca ani mężczyzna, ani jego sąsiedzi (dzieli z nimi transfer) nie mają dostępu do internetu.

Pierwsza poważniejsza praca absolwentów dziennikarstwa dla lokalnego portalu informacyjnego. Płaca niewysoka, za to wielka radość, że w zawodzie, że nowe doświadczenia, że na umowę… nie trwa długo. Ze wzrostem klikalności (portal jest znany, ma stałych czytelników, zdobywa sobie ich zaufanie), zmieniają się zasady pisania. Właściciel kładzie nacisk na „artykuły sponsorowane”. Reklama to jedyna szansa na niedokładanie do interesu, zatem „dziennikarz” (sprzedawca tekstów raczej) szuka teraz miejsc, zdarzeń, osób, które chciałyby się zaprezentować na łamach portalu (za co płacą). Jeśli więc czytacie Państwo o dobrotliwym wpływie wschodniej sztuki parzenia herbaty na nasze życie, zastanówcie się najpierw lub rozejrzyjcie po gazecie (portalu), czy aby w pobliżu artykułu nie ma reklamy topowej herbaciarni.

Zastanawiam się często nad etyką zawodową: czy ma dla mnie cenę, czy wartość?

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Dobry pomysł

$
0
0

Dzwonek do drzwi.
Otwieram, a w nich niewielka, zdeptana i przygarbiona postać w kaszkiecie i kraciastej marynarce. Spodnie w kant i wypucowane buty.
Przywitanie: delikatnie uchylone nakrycie głowy, niedyskretnie uchyla rąbka tajemnicy – siwych włosów pozostała garstka. Twarz ciepła, pomarszczona.
Wyznanie:
- Śledziłem panią!… (szok!)
- Skutecznie, nie zdawałam sobie sprawy z pana śledztwa!
Czarujący uśmiech i odpowiedź na wszystkie pytania:
- W AK służyłem… Mam hobby, wyszukuję stare maszyny do szycia, naprawiam je i chciałbym pani jedną podarować, bo wiem, że przy gromadce dzieci ten sprzęt się przydaje.
Mam maszynę, ale nie miałam serca odmówić przyjęcia TAKIEGO podarunku, przytachanego  (solidna, z lat pięćdziesiątych) przez osiemdziesięciosiedmioletniego człowieka o lasce.
Wspólnej herbaty odmówił…
Koniec końców: maszyna służy, choć nie mnie. Pamięć o niezwykłej wrażliwości i umiejętności obdarowywania swoimi talentami – pozostanie!

Przyszedł czas na odwiedziny. Długo oczekiwana wizyta u przyjaciół i mnóstwo dobrych emocji związanych z TYM wyjściem, bo przecież w tygodniu spotkań nie brakowało.
Ciepłe przyjęcie, (u)ważne rozmowy, otwartość na potrzeby i pomysły dzieci…
A  gdy czas na pożegnanie (sporo już odwlekany), zostajemy niespodziewanie obdarowani. „Przyjmijcie proszę tę maszynkę, bo nam rzadko kiedy potrzebna. Same ją dostałyśmy- szkoda, żeby była nieużywana, a w dużej rodzinie chyba się przyda…”
Każdego dnia ułatwia przygotowanie obiadu.

W trakcie poszukiwań konkretnych informacji, wciągnęłam się na listę newslettera jednego z blogerów. Od tej pory, przynajmniej raz w tygodniu, otrzymuję mejla z wiadomością: „co u niego?”.
Otwarłam tylko jedną z nich. A tu zachwyt nad wiosną i nad sposobem zarobkowania przez jednego z jego znajomych. Wczytuję się w szczegóły i z każdym słowem jestem coraz bardziej wściekła!

Otóż, sprytny „przedsiębiorca” wyszukuje mieszkania do wynajęcia, podpisuje umowę z właścicielem lokalu i podnajmuje ową nieruchomość kolejnym, znalezionym przez siebie osobom. Naturalnie drożej. Na tym procederze zarabia podobno kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie.
Bloger zachwala „genialny” pomysł, robiąc reklamę temu podwójnemu oszustwu i usypiając sumienia kolejnych pucybutów, którzy marzą o wielkiej fortunie.

I rodzi się w mojej głowie (niejedna) refleksja… Być może, z biegiem czasu, zepsuty nieprzyzwoitym dochodem „przedsiębiorca” weźmie pod swą „opiekę” jedną ze studentek. W końcu pokój drogi, życie drogie, a na necie polecają taki sposób utrzymania… I pieniądze (rozbiją) w rodzinie!

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

A po deszczu dzieci się nie nudzą

$
0
0

Wciągamy ulubione obuwie i na dwór! Na tratwie z liści albo nieumiejętnie, ale samodzielnie skleconej z drobnych patyczków, lądują żeglarze. I choć z rodziny mięczaków, to odwagą wykazują się niemałą w czasie sztormu na kałuży. Inne ślimaki suną w wyścigu i jak się okazuje potrafią zaskoczyć szybkością i zniknąć z toru.

Odkrywanie świata w mokrym odzieniu trwa. Kalosze wcale nie chronią przed wodą, jakby rodzice tego chcieli. Eksploratorom przydałyby się raczej wodery…

Parasolka to sala balowa zdezorientowanych biedronek. Czterolatka zaangażowana w dzieło ratowania siedmiokropek nie zwraca uwagi na opowieść o Titanicu (per analogiam). Ośmiolatka za to historię chłonie- co tam, stokrotkowy ogródek może poczekać!
W przekopywaniu kwietnika pomaga jej brat. Aktualnie zajęty długaśną dżdżownicą.

Z krzaków dobiega pieśń naprędce komponowana. To dwulatka nuci na cześć pajęczaków. Szuka pająków, a gdy tylko znajdzie, wybiega z krzykiem, że się boi! Przytulam mokrego człowieka i do ugrupowania suchych już nie należę, choć bliższe mi ich poglądy…

Rodzi się pomysł o budowie aquaparku dla małych przyjaciół. Nikogo nie trzeba namawiać (może z wyjątkiem zoologa- realizuje jakieś badania). Błoto, kora, trawy, liście, gałązki, kamienie zamieniają się w zjeżdżalnie, rwącą rzeczkę, jakuzzi i inne atrakcje. A ja, niczym czepialski odbiorca budowy, obmyślam plan, by nie dopuścić żyjątek do korzystania z basenu.

Pięciolatka ma pomysł! Potrzeba zaplecza gastronomicznego (po kąpieli chce się jeść… gofry), a zatem rusza nowa budowa.

Dumna jestem z moich dzieci i wróżę świetlaną przyszłość miastu, skoro będzie miało takich ekspertów od zagospodarowania przestrzeni Czapki z głów! I… gumki z głów, bo czymś te trawy trzeba związać, by powstał przytulny lokal.

Jedna z córek zajęła się układaniem menu dla drobnych klientów. „Pajączki żywią się owadami, ślimaki jedzą sałatę, ale co z biedronkami?”

Odpowiedź na to pytanie z pewnością zna domorosły zoolog (oczytany w tej tematyce). Tylko gdzie on jest?

Nie trzeba szukać. Już biegnie zaaferowany wołając, że właśnie (tu zacytuję, bo w naszym domu nie używa się tego typu kolokwializmów): „zrobił dżdżownicy dziecko!”.

I oto przez pomnażanie zostałam babcią.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

Góry zmian

$
0
0

Od jakiegoś czasu funkcjonuję w trybie wakacyjno- urlopowym, co widać wyraźnie. Po dwóch wpisach długa przerwa. Za to urlop udał nam się wyśmienicie. Chciałbym się podzielić pewną refleksją, która zrodziła się w tym wspaniałym czasie.

W zasadzie taki banał, że nawet nie wiem, czy mam o tym pisać. Każdy wie, jakie jest życie – jaki koń jest, każdy widzi. Czasami jednak warto sobie oczywistości przypominać – ich zbawienne działanie nie polega na jakiejś wielkości i odkrywczości samych w sobie, ale na chwili, w której się pojawiają. Pojechaliśmy z dziećmi w góry. Przyznaję się szczerze, że obawiałem się tego wyjazdu. Po urlopowych doświadczeniach z ubiegłych lat spodziewałem się marudzenia, narzekania, nieznośnie ślimaczego tempa poruszania się w płaczu i zawodzeniu… czyli super próby cierpliwości. Taki test, czy jeszcze (a może już?) nadaję się na rodzica płci męskiej – wyważonego, opanowanego, zdolnego nieść pocieszenie i spokojną motywację do wysiłku. Dłuższe (na więcej niż jeden dzień) wyjazdy z całą naszą rodziną są dla mnie wielkim wyzwaniem, sporym trudem. Wydaje mi się, że ostatnio odkryłem przyczynę tych trudności Wakacje, jeszcze od czasów młodości, kojarzą mi się z beztroską pobytu u cioci nad morzem, urozmaiconym czasem na obozach harcerskich, solidnym i zarazem radosnym zmęczeniem na wyjazdach ministrantów. Z podobnymi oczekiwaniami podchodziłem do naszych rodzinnych wakacji. Tego nastawienia nie byłem jednak świadomy, widzę je z perspektywy kilku lat. W tym roku strategia nasza – to znaczy mnie oraz mojej żony – była inna. Nie my jedziemy wypoczywać, nie my jedziemy po wspaniały czas relaksu. To będzie czas dla dzieci. To będzie ich radość, pomożemy im zbierać dobre wspomnienia, budować radosne dzieciństwo. I stał się cud! Moje obawy zostały w dużej mierze rozwiane! Owszem, tempo często było ślimacze, były momenty narzekania i płaczu. Ale były to jedynie momenty. Rzeczywiście zostałem nieco wymęczony tą powolnością, ale tylko deczko. A radość z tego, że nasze dzieci mają wspaniałe wakacje, że zdobywają szczyty, co napawa ich dumą, że nasz syn strzela z kuszy na zamku, na szczycie góry, że nasze córki moczą z piskiem nogi w lodowatej wodzie strumienia, ta radość przewyższyła wszystkie trudy wyjazdu w góry z sześciorgiem dzieci.

Dalsza nauka z tego wyjazdu jest taka: każdy z nas naprawdę mocno się przemienia. Spostrzeżenie to daje głęboką radość i nadzieję na przyszłość. W tym roku nasz wspólny letni czas wyglądał zupełnie inaczej, niż w latach ubiegłych. O tej zmianie rozmawialiśmy z żoną podczas spaceru do Przesieki. Szliśmy trasą, na której po kolei „wynurzały” się przed nami kolejne szczyty, coraz wspanialsze widoki – im bardziej wspinaliśmy się do góry. Jeszcze na dole zupełnie nie mieliśmy pojęcia, jaki widok czeka nas kilka metrów wyżej, a tam nawet nie przypuszczaliśmy, że za chwilę coś innego wywoła z nas głośne „wooow!”. Nawet gdyby ktoś nam na dole szczegółowo opowiedział, co zobaczymy, to i tak miałoby się to tak sobie do doświadczonej później rzeczywistości. To po prostu trzeba było przeżyć – zachwyty i niespodzianki. Wtedy właśnie pomyślałem o przemianach naszych dzieci i nas. Nie uwierzyłbym, że część naszych dzieci tak szybko dorośnie do tego, by chodzić dziarsko po górach. To przecież zaledwie jeden rok! I pomyślałem, też przez analogię, że tak, jak objawia się piękno gór podczas trudu wspinaczki, tak też objawia nam się piękno naszych dzieci – powoli i w wielkim wysiłku. To, że dziś mój syn z jakiegoś powodu jęczy i jest nie do wytrzymania w pewnych kwestiach, to nie znaczy, że tak ma pozostać. Wystarczy kilka miesięcy, jeden moment w całym trudzie wychowania, by wszystko uległo diametralnej przemianie, a nawet przerosło nasze oczekiwania! I warto przy tym pamiętać o pielęgnowaniu w sobie umiejętności odnajdywania radości w niespodziankach, jakie niesie życie.

No i druga sprawa: nie tylko dzieci się przemieniają! My również doświadczamy pewnej odmienności w nas samych. W zasadzie o to walczymy. O tym już napisałem. Więcej troski o cierpliwość, więcej łagodności i pragnienia przeżycia dobrego czasu rodzinnego. Te pragnienia w moim przypadku nie przychodzą ot tak sobie. Chcę o nie walczyć, chcę rezygnować ze swoich widzimisię ku pożytkowi i radości mojej rodziny. Różnie mi to wychodzi, a porównanie walki, którą toczę w samym sobie, do ciężkiego wysiłku wspinaczki pod górę, jest naprawdę trafne.

Pojechaliśmy wszyscy w góry i zdobyliśmy piękniejsze szczyty, niż się spodziewaliśmy.

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

źródło: rodzinailustrowana.pl


Niedaleko pada jabłko…

$
0
0

Całkiem niedawno uczestniczyłam w czterech apelach jednego dnia. Uczniowie ubrani na galowo przed sztandarem szkoły odśpiewali (albo nie) hymn narodowy, oklaskiwali (albo nie) występ artystyczny swoich kolegów. Dyrekcja zadbała, by uroczystość przebiegła sprawnie (mam porównanie z innymi latami), by wyróżnić nie tylko uczniów, ale i rodziców, którzy się angażują w „życie szkoły” oraz w życie własnych dzieci (bo nie jest to takie oczywiste).

O ile jednak my czasem uciekamy od nużących rodzicielskich zajęć, o tyle dzieci nie robią sobie urlopu od obserwowania i nasłuchiwania dorosłych. W końcu muszą się dowiedzieć: jak żyć?
I hymnu… nie słyszą, ani postawy na baczność u mamy czy taty nie dostrzegą… Za to oswoją się z narzekaniem na pogodę, duchotę w sali gimnastycznej, z mało uroczystym strojem dorosłych i z tym, że akademii, przygotowanej dla nich przez rówieśników, uwagi poświęcać nie trzeba, bo są ciekawsze tematy, np. gdzie jest przecena na stroje kąpielowe.

Na wakacyjnych …deptakach spotyka się wielu rodziców bezradnych wobec niesubordynowanych zachowań własnych dzieci. Sporo jest też takich, którzy na rodzinny wyjazd zabierają babcię. Bynajmniej nie po to, by wypoczęła sobie z wnukami, bo wnukami to one często na co dzień się opiekują.

Za to, gdy zadzwoni pierwszy dzwonek, z nowym, rodzicielskim zapałem zapisujemy dzieci na liczne zajęcia pozalekcyjne. Sprawdzamy w internecie, kim jest nowy wychowawca i w obecności dzieci zadajemy mu (nierzadko głupie) pytania. Potem, zaniepokojeni brakiem konkretnej odpowiedzi, komentujemy jego kompetencje (ba! osobę) również w cichej asyście naszych potomnych.

Co się z nami dzieje? Myślimy, że jeśli wypełnimy swemu dziecku grafik, damy mu „lepszy start”? Dlaczego wytykamy błędy nauczyciela, a odpowiedzialność za wychowanie własnego dziecka spychamy wyłącznie na karb szkoły? I właściwie dlaczego siedzimy tutaj, śledząc bloga, zamiast BYĆ z naszymi dziećmi?!

Wanda Mokrzycka

Autorka jest mężatką, matką sześciorga dzieci, byłą dziennikarką m.in Gościa Niedzielnego, aktywną Internautką, z zamiłowania fotografką.

źródło: rodzinailustrowana.pl

Viewing all 16 articles
Browse latest View live